poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział Trzeci⇢ "To najlepsze co mogę teraz zrobić..."


Czerwiec. Nowy Jork.

Za szklana ścianą wydawnictwa rozpościerał się niewyobrażalnie piękny widok na zielony Central Park. Pracowałam w Nowym Jorku od trzech miesięcy, ale pięknem tego miejsca, nadal nie potrafiłam się zasycić.
- Angielska dziewczyno nadal czekam na moje latte i zbożowe ciastka ze Starbucks'a!
Moja szefowa, elegancka brunetka po trzydziestce – Juliette Britton, stała nad moim biurkiem i przeszywała mnie swoim chłodnym wzrokiem. Pokiwałam energicznie i mechanicznie głową – już się zbieram. Schwytałam swoją torebkę i ruszyłam do wind.
- I porzuciłaś dla tego Londyn. Dołączyła do mnie Mia Winters, jedyna przyjazna twarz miejsca, które miało otworzyć moją świetlistą drogę spełniania marzeń, a w istocie jedynie doprowadzało mnie do obłędu przez ostatnie miesiące.
Uśmiechnęłam się wchodząc do windy. 
- W Londynie też roznosiłam kawę i ciastka.
Mia była filigranową wielbicielką nowojorskiej sztuki oraz szalonych imprez na dachach apartamentowców z piegowatą cerą, zielonymi oczami i lokami koloru płynnego złota. Ponieważ jej kariera fotomodelki nie wypaliła, Mia została zmuszona do pracy w wydawnictwie swojego dalekiego kuzyna, mojego głównego szefa – Collina Robertsa. Mimo, że obie skończyłyśmy te same studia: angielskiej literatury, wizje naszych wymarzonych przyszłości, za nic się nawet nie ścierały.
Moja nowa i jedyna koleżanka śniła o okładkach magazynów, a nie możliwości wyboru nowych pozycji dla danego wydawnictwa. Mimo tego jak się różniłyśmy byłam dozgonnie wdzięczna za jej towarzystwo.
W momencie kiedy winda zjechała na sam dół i stalowe drzwi się otworzyły poczułam potworny, na szczęście krótki ból u dołu brzucha. Przerażona złapałam się ściany na korytarzu.
- Wszystko w porządku? Spytała Mia.
Westchnęłam z bladym uśmiechem – tak.
Ruszyłyśmy razem do wyjścia na zatłoczoną i głośną ulicę. Mój uśmiech szybko zniknął, pojawiły się dreszcze i wewnętrzne obawy. Ten sam ból, w tym samym miejscu...od miesiąca.


Szybko podjęłam decyzję o tym co muszę zrobić, mimo że do granic możliwości zdenerwowana brnęłam dalej przez zatłoczony korytarz do Juliette Britton. 
- Pani Britton, mogę zamienić z Panią słowo? Spytałam, gdy jej asystentka odeszła i kobieta zwróciła się ku swojemu gabinetowi. 
- Co tam angielska dziewczyno? Spytała.
Trzy miesiące przynoszę jej ulubione latte i cholerne, zbożowe ciastka...a jej tak trudno jest zapamiętać, że mam na imię Primrose!
- W ten weekend wszyscy redaktorzy wybierają się do Los Angeles, prawda? Główne wydawnictwo organizuje spotkanie i zebranie, czyż nie?
Juliette pokiwała głową patrząc za mnie i szukając wzrokiem. - Tak, tak...
- Więc pomyślałam, czy nie mogłabym wziąć tych dni wolnych?
Od razu spojrzała na mnie z tak bardzo wymaganą z grzeczności od początku rozmowy – uwagą.
- Chciałabym pojechać do domu.
- Do Anglii? Zdziwiła się unosząc brwi.
- Tak. Szepnęłam niepewnie.
Juliette spojrzała na mnie z góry i ruszyła do swojego gabinetu. 
- Zajmę się wszystkimi sprawami za nim wyjadę i wrócę przed końcem weekendu, przed powrotem redaktorów z Los Angeles – zapewniłam ją.
Westchnęła ciężko – Słuchaj, ja szefuję tutaj w kwestii pracy wydawnictwa, ale nie pracowników...stąd musisz porozmawiać z Collinem.


Siedziałam przy swoim biurku, które posiadało widok na drzwi do gabinetu właściciela wydawnictwa – Collina Robertsa. On rzadko bywał w pracy, ale tak chyba jest zawsze z dziedzicami – młodymi ludźmi, którzy przejmują firmę, w tym przypadku wydawnictwo – po zmarłych rodzicach, rozkapryszeni i rozpieszczeni nie znają nawet pojęcia oddania i pracy.
Dziś jednak wiedziałam, że on się pojawi. Pierwszym sygnałem było rozstawianie po kątach ludzi przez jego główną zastępczynię – czyli Juliette Britton. Mimo że bywał tutaj rzadko, podobno udawanie nienawidzonego przez ludzi szefa – opanował do perfekcji. Mia kiedyś mi o nim opowiadała.
- Jest moim kuzynem, ale w życiu to rozmawiałam z nim z pięć razy...podczas świąt Bożego Narodzenia, które dla całej rodziny organizowali jego rodzice. Wówczas był dziwny, jednak nie tak niedostępny i zimny jak dziś. Steruje ludźmi jak marionetkami, zabawia z dziewczynami, trwoni majątek swoich zmarłych rodziców i to chyba wszystko co robi. Westchnęła rozmyślając – ano tak gorszy całą radę udziałowców i redaktorów naszego wydawnictwa.
Dogłębnie zbita z pantałyku spojrzałam na nią – Chcesz mi powiedzieć, że w ogóle z nim nie gadasz...a pracujesz tutaj od dwóch lat?
Wzruszyła ramionami, jakby to było coś normalnego. 
- Zresztą prawie nikt z nim nie rozmawia...Juliette zawsze relacjonuje mu co i jak z naszym wydawnictwem, on wydaje jej polecenia i tyle...już jest w samolocie na Bahamy ze swoją nową zdobyczą.
Bawiłam się pierścionkiem na palcu, kiedy całe biuro ucichło. Z windy wyszedł wysoki, młody mężczyzna o kruczo czarnych włosach i nie przeniknionych oraz niebywale ciemnych oczach. Mimo że był ubrany w jeansy i jasno niebieską koszulę, co wydawało się zwykłymi ubraniami jak na bogacza w wieku dwudziestu pięciu lat, to widać było w sposobie w jakim szedł i spoglądał na innych, że lubi pokazywać ludziom, że uważa się za kogoś lepszego od nich. Towarzyszyła mu zgrabna blondynka o długich włosach na nagich plecach, przez wycięcia w obcisłej sukience.
Collin Roberts wszedł do swojego gabinetu z seksowną dziewczyną, w drzwiach skinął ku Juliette.
Podeszłam pod jego drzwi i czekałam. W końcu Juliette wyszła.
- Poczekaj kilka minut i zapukaj. Odparła i odeszła.
Znikąd na żołądku poczułam supeł, ręce mi się trzęsły i zaschło mi w gardle. Cholera by to.
Zapukałam i weszłam do środka. Pierwsze co uderzyło mnie były rozmiary pomieszczenia, potem drogie i minimalistyczne meble.
Brunet nawet na mnie nie spojrzał znad swojego laptopa.
- Tak? Spytała z nieznanym mi europejskim akcentem dziewczyna.
- Chciałam o coś spytać, jeśli można?
Collin nareszcie na mnie spojrzał, jego dziewczyna uśmiechnęła się. Wiedziałam dlaczego...mój akcent.
- Angielska dziewczyna...Zamruczała partnerka mojego szefa. Przytaknęłam zdenerwowana szybką utratą uwagi Collina. Jak nic nie dostanę tego wolnego weekendu!
- Chciałam spytać czy mogłabym jechać do domu w ten weekend, korzystając z faktu, że wydawnictwo będzie puste. Powiedziałam od razu, zdecydowanie za szybko.
Blondynka spojrzała wyczekująco na Collina. Ten niechętnie odsunął swój wzrok od ekranu laptopa. - Angielska dziewczyna czeka na odpowiedź. Powiedziała jasnowłosa ze swoim wyraźnym akcentem, którego nadal nie potrafiłam odgadnąć...był jakby słowiański.
Nawet na mnie nie spojrzał – niech jedzie. Rzucił z charakterystycznym, lekceważącym gestem dłoni.
Blondynka uśmiechnęła się do mnie – mieszkasz w Londynie?
- Nie, w Dartford...to 30 km od Londynu. Mruknęłam.
- Przestać z nią czatować i chodź to zobaczyć. Odezwał się nagle Collin z karcącym spojrzeniem dla swojej dziewczyny, ta posłusznie wstała z fotela i podeszła z drugiej strony biurka.
Zapatrzyłam się, stąd szef spojrzał na mnie, chyba po drugi raz, od kiedy tam stałam.
- To wszystko? Spytał ozięble, jakby sam fakt, że musi do mnie mówić i na mnie patrzeć go denerwował.
- Tak, dziękuję. Prawie, że syknęłam i wyszłam czym prędzej z ogromną ochotą by trzasnąć tymi drzwiami. 


Londyn.

Miałam tak mało czasu na wszystko co było w moich planach, że samo stanie w korku w taksówce doprowadzało mnie do szewskiej pasji. W końcu udało mi się dostać z lotniska do mieszkania Savannah, która świętowało dziś swoje urodziny. Mocno uścisnęła mnie w drzwiach i od tego momentu zaczęły się pytania. Źle się czułam, byłam zmęczona i zdenerwowana wizytą u lekarza, ale nie chciałam jej tego okazywać. Wręczyłam jej urodzinowy prezent, którym okazały się buty z marką Jimmy Choo, dorwane w wyprzedaży. Uszczęśliwienie Savannah nieco poprawiło mi humor.
Nie chciałam psuć jej specjalnego dnia, dlatego nie wyjawiłam jej gdzie się wybieram. Prawda była taka, że stałam się w tym naprawdę dobra – w ukrywaniu prawdy przed bliskimi. Nikt nie wiedział jak ciężko mi jest w Nowym Jorku, nawet Ojciec czy Violet. To musiała być faza przejściowa, każdy początek jest trudny...tłumaczyłam samej sobie.


- Dobrze, że przyszłaś dziś tak wcześnie. Uśmiechnęła się Doctor Hale – Wyniki badań będę już mieć wieczorem.
Odwzajemniłam uśmiech. Po badaniu wyszłam z gabinetu ginekologicznego i by ukoić własne nerwy wyciągnęłam cienkiego papierosa z torebki i szybko go przypaliłam. Zaciągnęłam się próbując ustawić swoje myśli na pozytywny tor. 



Wróciłam do pustego mieszkania Savannah, która zaginęła na zakupach z Lily i Arianą. Siedziałam przy stoliku w kuchni i przez bite godziny rozmyślałam o tym jak stęskniłam się za tym miejscem. W którymś momencie przeniosłam się do swojego starego pokoju i przysnęłam na sofie.
Obudziła mnie wibrująca na stoliku obok komórka. Wyciągnęłam ku niej dłoń i zobaczyłam wiadomość od Savannah: Już jesteśmy w Barze, nie każ na siebie czekać! I kilka uśmiechniętych buziek. Prawda była logiczna i prosta, ostatnim miejscem jakim miałam ochotę odwiedzić był jakikolwiek bar czy klub. Lada moment miała zadzwonić do mnie Doctor Hale, a z rana miałam samolot do Nowego Jorku...ale to były urodziny Savannah.


Jest tyle barów w Londynie, czy ta cholerna blondynka nie mogła obchodzić swoich urodzin w jakimkolwiek innym niż ten?! W środku zostałam oblężona przez przyjaciół i znajomych, każdy chciał wiedzieć jak spełnia się mój amerykański sen. 
- Hej, pogadamy kiedy indziej. Zarządziłam do wszystkich skorych, by zadać mi już dziesiąte z kolei pytanie. - Dziś święto Savannah! Zaklaskałam wskazując na nią, od razu rozpromieniła się.
- Muszę się napić. Mruknęłam do Jacka, który uśmiechnął się patrząc za mnie.
- Może "Smak Piekła"?
O Boże, tylko mi tego brakowało. Odwróciłam się z szerokim uśmiechem, który za nic w świecie nie był udawany i chyba jako pierwszy tego dnia był szczery. 
- A potem się upiję, ty mnie odprowadzisz i będziesz musiał się ze mną przespać. Odparłam patrząc na niego z ukosa.
Jaxon ucieszony przyciągnął mnie do siebie i uścisnął. Wspomnienia, te słodkie, romantyczne i gorące powróciły natychmiastowo i boleśnie. Jaxon wyglądał świetnie. Od razu naszła mnie płytka myśl, jak mogłam odpuścić sobie takiego faceta!? Tym bardziej bolało, gdy szybko doszło do mnie, że on nie tylko wyglądał jak marzenie z hollywoodzkim uśmiechem, wyrzeźbionym torsem odznaczającym się w obcisłej koszulce, umięśnionymi ramionami i łobuzerskim błyskiem w oczach, on był jak marzenie, opiekuńczy, szczery, zabawny i błyskotliwy.


Siedzieliśmy przy stoliku w samym kącie Baru, żartując, wspominając i rozmawiając...nie mogliśmy się na siebie napatrzeć, co skrzętnie obydwoje ukrywaliśmy. 
- Czyli twoje największe marzenie się spełniło – powiedział bawiąc się kapslem od piwa na drewnianym stoliku, radosny i rozbawiony ton jest głosu się zmienił.
Westchnęłam, bo już byłam gotowa skłamać tak jak każdemu innemu, gdy poczułam, że może on jest właściwą osobą, której mogłabym się wyżalić. Moja komórka się rozdzwoniła i zaczęłam ją szukać w swojej torebce. Szybko odebrałam.
- Primrose Conlee? Spytała kobieta po drugiej stronie.
- Tak.
- Z tej strony Doctor Hale. Mam Pani wyniki, jednak to nie nadaję się do omówienia przez telefon. Jestem do dwudziestej pierwszej w klinice, jeśli miałaby Pani życzenie przyjechać.
- Będę zaraz. Odpowiedziałam i się rozłączyłam. Wstałam jak oparzona i zaczęłam zbierać swoje rzeczy ze stolika i gorączkowo rozglądać się za Savannah.
Jaxon również wstał poruszony i od tego momentu przygnębiony – Już idziesz? Spytał.
Zacisnęłam usta w cienką linię – Powiedz Savi, że będę u niej w mieszkaniu.
Ruszyłam między stolikami w stronę wyjścia.
- Mogę Cię chociaż odwieźć? Spytał z desperacją.
Zatrzymałam się w drzwiach.
- Słuchaj Jaxon...jutro z rana mam samolot, a teraz muszę jechać w pewne miejsce.
Uśmiechnął się z goryczą – szkoda, że to tylko ja.
- Tylko ty...co?
Spojrzał w moje oczy z wyrzutem – Tęskniłem.
Spuściłam wzrok, wszystko ostatnimi dniami oddziaływało zbyt silnie na moją psychikę i emocje. Miałam łzy w oczach, roześmiałam się – to jakiś żart! Fuknęłam ze śmiechem na samą siebie.
Jaxon był zdezorientowany, więc szybko spoważniałam.
- Ja również tęskniłam i to bardzo, ale nie chcę komplikować czegoś co już jest dostatecznie skomplikowane Jaxon...Westchnęłam na chwilę kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Chcę Cię po prostu odwieźć, to tyle – powiedział i wzruszył ramieniem.


Zajechaliśmy pod klinikę i widząc pełne obaw spojrzenie Jaxona, od razu pożałowałam, że zgodziłam się na tą podwózkę.
- Co się dzieje? Jesteś chora? Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?! Oburzył się. Trzymał ręce kurczowo zaciśnięte na kierownicy i piorunował mnie wzrokiem.
- Nic mi nie jest! Zapewniłam go z uśmiechem, którego nie kupił. Schwytałam jego dłoń i spojrzałam w te piękne, niebieskie oczy, które nadal zapierały mi dech w piersi.
- Idę, zaraz wrócę i opowiem Ci wszystko, okay?


Doctor Hale uśmiechnęła się blado znad mojej karty – To nie jest nowotwór.
Przyjęłam to z ulgą i spokojem, który szybko minął. 
- W takim razie czemu odczuwam ten ból?
Lekarka splotła dłonie na swoim biurku i spojrzała na mnie znacząco. Milczała tak długą chwilę, że miałam pewność, że nie wie jak mi to najdelikatniej przekazać.
- To co się dzieje z jajnikami w żaden sposób nie zagraża Pani życiu, ból zniknie po kuracji i lekach...jednak te narządy nigdy już nie będą funkcjonować tak jak wcześniej – westchnęła ciężko – bardzo mi przykro, ale nie ma już możliwości, by Pani mogła mieć dzieci.
Cofnęłam się do oparcia krzesła i wlepiłam tępy wzrok w lekarkę.


Jaxon stał przed budynkiem i widząc mnie od razu ruszył po schodach. Tylko nie płacz! Rozkazałam samej sobie, jest dobrze, nie umrzesz tak jak twoja matka, nie masz nowotworu, ból przejdzie – to jest najważniejsze. To nie pomogło, rozpłakałam się znajdując ukojenie i konieczne jak powietrze w tym momencie – ciepło oraz czułość w ramionach Jaxona.
Siedzieliśmy w jego samochodzie, a ja skubałam róg chusteczki. 
- Nawet nie wiem, czy chcę mieć dzieci...Zaśmiałam się z goryczą – znaczy czy chciałam.
- Musisz iść do innego lekarza, poznać inną opinię, nie wszystko stracone – odparł pocieszająco, choć wyraz jego twarzy – tak przygnębiony i zasmucony łamał mi serce. 
- Powinnam mimo wszystko być szczęśliwa, moja matka miała te same objawy i zmarła na nowotwór gdy miałam sześć lat...tak bardzo się bałam, że jestem chora na to samo.
Schowałam chusteczki do torebki i zgarnęłam włosy na plecy. Jaxon nie ruszał się, obserwując mnie i oczekując czegokolwiek, polecenia, prośby. Spojrzałam na niego z ciepłym uśmiechem – możesz zawieść mnie do domu?

 Nie pozwolił mi nawet samej sobie otworzyć drzwi od jego samochodu. Mając go tak blisko siebie w ciasnej klatce schodowej czułam się zarazem szczęśliwa i nieszczęśliwa.
- Dziękuję – szepnęłam z uśmiechem.
- Przetrwasz to, jestem tego pewien.
Wpadłam w jego ramiona, który to już raz? A czułam jakby to był znów pierwszy.
- Mogę z tobą zostać, cokolwiek chcesz...zrobię to dla ciebie. Powiedział patrząc z bliska w moje oczy. Pokręciłam głową – nie możemy tego komplikować jeszcze bardziej.
Przytaknął i spuścił wzrok na nasze złączone dłonie. Wiedziałam, że lada chwila puści moją, stracę go ponownie, w momencie, kiedy potrzebuję go najbardziej w świecie.
Gdy zszedł dwa schodki i odwrócił się, nie czekałam. Prędko otworzyłam drzwi i schowałam się za nimi. Czułam, że nadchodzi moja rozpacz, ale nie poddam się jej. Stałam w przedpokoju, opierając się o ścianę i wpatrując w lustro. Jak dobrze, że dziś prawie każdy tusz jest wodoodporny. Mimo tego moje opuchnięte oczy, mówiły same za siebie. Targały mną dziwne emocje zdenerwowania, zniecierpliwienia i ekscytacji...w pierwszej chwili za nic nie potrafiłam zdefiniować ich powodu. 
W momencie kiedy odwróciłam się i otworzyłam drzwi z szaloną myślą, by biec przez schody jak najprędzej bo może jeszcze nie odjechał, pojęłam powód. Nie musiałam jednak biec, Jaxon był tuż przede mną. Zaskoczony ale i zdeterminowany. 
Stałam jak słup soli, bo nie wiedziałam co robić, jednak Jaxon wiedział. Stanął tuż przede mną i ujął moją twarz swoimi dłońmi, pocałował mnie czule. Delikatnie przesunął mną do tyłu i zamknął za sobą drzwi. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy odwrócił się od drzwi i spojrzeliśmy na siebie z dystansu. Nie było możliwości, byśmy tak zahipnotyzowani sobą nawzajem, wpatrywali się gdziekolwiek indziej niż w siebie. Jaxon ściągnął swoją koszulkę, a ja wyszłam ze swoich baletek. Wycofałam się, aż do swojego starego pokoju śledzona przez niego.
Fakt jak bardzo byłam Tego pewna, jak szalenie Tego chciałam i pragnęłam przerażał mnie w miły sposób. Tym razem to ja go pocałowałam i darowałam sobie czułość i delikatność, czekaliśmy tak długo, jutro wylatuję...O Boże to mimo wszystko nie miało żadnego sensu.
Dotyk Jaxona przyprawiał mnie o dreszcze, a pocałunki o rozkosz. Jego ciało było idealne, jakby wyrzeźbione. W życiu miałam tylko jednego faceta, stąd logiczne było, że nie będę przodować w pościeli, ale nawet gdybym potrafiła, nie okazałabym tego. To w jaki sposób Jaxon przejmował kontrolę, czyniąc mnie Jego...był jedną z najseksowniejszych i najpiękniejszych rzeczy, jakie dane było mi doświadczyć. Modliłam się w duchu, by ta noc była najdłuższą w moim życiu. 


Rano zabrałam swoją walizkę i na palcach wyszłam z pokoju zostawiając Jaxona w swoim łóżku z karteczką na poduszce, na której pisało: Dziękuję.
W przedpokoju żegnałam się z zaspaną Savannah dłuższą chwilę.
- Tak po prostu go zostawisz? Spytała wskazując na drzwi od mojego starego pokoju.
- To najlepsze co mogę teraz zrobić. Odparłam starając usilnie przekonać o tym i samą siebie. Ucałowałam Savannah w policzek i wyszłam.

❃❃❃

Nadal, mimo że minęło już trochę czasu od kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy, jestem zahipnotyzowana piosenką z przedostatniej sceny, wprost magiczna. Powoli pracuję nad kolejnym rozdziałem, pewnie niedługo go opublikuję. Dziękuję za waszą uwagę i pozdrawiam!
xoxo

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział Drugi⇢ "Samolot wzbił się w powietrze..."


Marzec.

- Nie mogę w to uwierzyć! Zostały dwa tygodnie do twojego wylotu! 
Savannah stała naprzeciwko ściany z kalendarzem i wpatrywała się w otoczoną czerwonym okręgiem – datę z szeroko otwartymi oczami. Momentalnie posmak kawy na języku stał się zbyt gorzki, odsunęłam od siebie kubek, na sam skraj stolika w kuchni. Oparłam podbródek na splecionych dłoniach. Savi spojrzała na mnie z iskrami podekscytowania świecącymi w jej dużych, brązowych oczach. Uśmiechnęłam się szeroko, odwzajemniła uśmiech. 
Uśmiech był fałszywy, za nic w świecie nie czułam ekscytacji i radości, te uczucia zastąpiły tłamszące mnie od środka, dławiące w gardle, wszechobecne i atakujące przy każdym napływie nadziei – strach formujący się w przerażanie, zdenerwowanie i dziwny, nieodgadniony dla mnie w swym pochodzeniu – smutny żal.
Ktoś zadzwonił u drzwi i Savannah je otworzyła.
Ile dni jeszcze miałam się zamiar okłamywać i łudzić, że nie znam powodu – przez który ogarniają mnie te przedziwne obawy, kiedy wszystko co powinnam czuć to niekończące się szczęście? 
Powód wszedł do kuchni i delikatnym uśmiechem zmusił mnie bym wstała i spojrzała z bliska w jego oczy, a potem bym poczuła miękkość jego ust.


Jakim cudem miesiąc składający się z czterech tygodni minął tak szybko? Nawet nie poczułam upływu siedmiu dni odpływających ode mnie jako przeszłość czterokrotnie.
Na początku lutego byłam niewyobrażalnie przepełniona szczęściem i beztroską. 
Nowy Jork na mnie czekał, miałam go na wyciągnięcie dłoni...mój wymarzony, wyczekiwany i zasłużony Nowy Jork. Ale kwestia wyjazdu, tej wygranej na loterii – nie jako jedyna powodowała dla mnie tą radość. W Londynie nie szukałam miłości, nie szukałam faceta, nie szukałam związku i zobowiązań...i choć nawet teraz nie wiem co znalazłam, to chciałam to zachować do końca swoich dni, a nie drugiego tygodnia marca, kiedy wylecę do Nowego Jorku. 
Nawet Savannah, która miała wobec Jaxona zamiary odpuściła i pozwoliła mi, bym spędzała z nim każdą chwilę. Violett śmiała się do telefonu gdy opowiadałam jej o nim...wszyscy moi przyjaciele twierdzili, że byliśmy dla siebie idealni. Luty był miesiącem moim i Jaxona. 
Chodziliśmy na spacery śmiejąc się z niczego i debatując nad książkami, tańczyliśmy w klubie, umawialiśmy się na randki. Dopiero przy nim zrozumiałam filozofię Savannah, dotyczącą sesji pocałunków w kinie. Z doświadczenia wiedziałam jednak, że nie potrzebowałam przyciemnionych świateł i ludzi naokoło skupionych na dużym ekranie, by nie móc się powstrzymać przed atakowaniem ust Jaxona – własnymi. Nasza relacja w częstych momentach wydawała mi się surrealistyczną jawą, słodkim snem po wieczorze z komedią romantyczną. Nigdy nie czułam się w ten sposób, co więcej dziwiłam się ludziom, którzy się tak czuli, aż do teraz. Całe swoje życie uwielbiałam swoich przyjaciół, posiadałam jako takie wsparcie rodzinne i tyle mi wystarczyły od drugiej osoby. W liceum zakochałam się po raz pierwszy, ale nawet wtedy to zakochanie smakowało inaczej. Wówczas zależało mi jedynie na poczuciu, że nie jestem gorsza od swojej młodszej siostry i szczerze mogłam przyznać – musiałam sobie kogoś znaleźć, by ściągnąć z siebie uwagę wszystkich, którzy twierdzili, że nie widzę nic po za książkami. I choć ten mój pierwszy chłopak był wspaniały, bez emocjonalnego załamania w przyjaźni skończyłam z nim swój związek i wcale nie umierałam z tęsknoty w college, co szybko dało mi do myślenia...że zakochałam się w nim, bo był moim pierwszym i jak dotąd jedynym, a ja od zawsze miałam problem z przywiązywaniem i przyzwyczajeniem do ludzi. Po odejściu matki i obserwacji tragicznego życia miłosnego mojej siostry, miałam samoistną nauczkę...by unikać przywiązywania i o tym zapomniałam jedynie w przypadku swojego pierwszego chłopaka.


Zaparzyłam herbatę, słysząc za sobą kroki. Jaxon oparł głowę o moje ramię i otoczył moją talię swoimi dłońmi. - Savannah wyszła.
Zagryzłam wargę i odwróciłam się, westchnęłam ciężko.
Jaxon pokręcił głową. - Przestań, już z nią rozmawiałaś.
- Coś jest nie tak...ona nas unika. Spuściłam wzrok, wyrzuty sumienia wyżerały mnie od środka. Nie ma co byłam idealnym materiałem na przyjaciółkę roku!
- Co ma być nie tak? Zdziwił się z lekkim uśmiechem. - Nigdy bym się z nią nie umówił, ale cenię ją jako przyjaciółkę i jestem pewien, że ona wie, że może na mnie zawsze liczyć.
- Ale ona była pierwsza. Jęknęłam i przewróciłam oczami - zaklepała ciebie sobie.
Jaxon uniósł jedną brew i mogłabym przysiąc, zobaczyłam w jego twarzy oburzenie.
- To teraz zaklepuje się facetów? Spytał chłodno. Zmarszczyłam brwi zbita z tropu, przez jego ton. Odsunął się i pokręcił głową. Stałam jak słup soli dopóki nie zaśmiał się głośno.
- Cieszę się, że świetnie się bawisz...ale Savannah to moja najlepsza przyjaciółka! Mruknęłam posępnie i z wyrzutem wymijając go w małej kuchni. Schwytał moją dłoń i uśmiechnął się anielsko.
- Ani ty, ani ja...nic nie poradzimy na swój wybór, który jest już dokonany.
Pokiwałam głową ze smutną miną. 
- Dobrze pamiętam wasz stolik, kiedy Lily wylała piwo...Nie śmiem twierdzić że Ariana i Savannah nie są atrakcyjne, ale Boże...wszystko co widziałem to sfrustrowaną brunetkę z serwetką.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Co prawda zmieniłem trochę o tobie opinię gdy zażądałaś "Smak Piekła" i to tylko by się ze mną przespać...Westchnął teatralnie.
- Ty nadal z tym...Mruknęłam kręcąc głową i uderzyłam go w umięśnione ramię, co jedynie go rozbawiło, a mnie rozgniewało. 
- Bo zrobisz sobie krzywdę. Westchnął i bawiąc się pasemkiem moich włosów spojrzał w mojego oczy. - Tego bym nie chciał.
Wspięłam się na palcach, by sięgnąć jego ust. Wystarczyła nam dłuższa chwila bliskości, by rozbudzić w nas dzikość. Kontrolowałam się jak mogłam, ale z trudem. Jaxon działał na mnie i to o wiele bardziej, niż bym chciała. Jako zawodowy żołnierz trenował co dzień i sam dotyk jego torsu przez koszulkę wzmagał we mnie wewnętrzny ogień, jakiego myślałam, że nie posiadam. 
Dopiero gdy siedząc na szafce poczułam jego dłoń przy zapięciu przy moim staniku, zeskoczyłam z szafki jak oparzona. Uśmiechnęłam się figlarnie - Mieliśmy wypić herbatę!
Zdziwiony spojrzał na mnie bez uśmiechu. - Chcesz teraz pić herbatę?
Pokiwałam głową z tym samym uśmiechem.


W Barze nie było tłocznie, choć był to piątkowy wieczór. Siedziałam przy stoliku z Jackiem, który nie odrywał oczu od ekranu swojej komórki.
- Tak rozmyślałam....czy jest jakaś szansa, byś mógł powiedzieć mi co mówi o mnie Jaxon?
Od razu spojrzał na mnie.
Zaśmiałam się - No wiesz...czy mnie lubi...Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok na swoją szklankę ze słomką, zażenowana.
- Skąd pomysł że o tobie rozmawiamy? Spytał z lekkim rozbawieniem i zainteresowaniem
Westchnęłam - Dobrze wiemy, że kolesie tak samo gadają o swoich dziewczynach, jak laski o swoich chłopakach. Rzuciłam pewnie, ze znaczącym spojrzeniem.
Uśmiechnął się - Możliwe. Znów zaczął wpatrywać się w swój telefon. Odezwał się po chwili: Zastanawiają mnie twoje słowa..."kolesie tak samo gadają o swoich dziewczynach"? Czyli sądzisz, że jesteś jego dziewczyną?
Zamrugałam oczami zdezorientowana - No tak...Mruknęłam niepewnie.
Jack przybliżył się - On tak tego nie odbiera. Odparł przyciszonym głosem ze spojrzeniem zdradzającym jego wsparcie, wiedział, że to mnie zaskoczy.
- Dlaczego? Szepnęłam, nic nie rozumiejąc.
- Proste pytanie: spaliście ze sobą?
Cofnęłam głowę, po czym spojrzałam na Jacka z niedowierzaniem.
- No właśnie. Mruknął i sięgnął po swoje piwo.
- Jaxon taki nie jest! Oburzyłam się.
- Jaxon myśli, że to Ty nie bierzesz go na poważnie i prostu się dobrze z nim bawisz...no wiesz, dopóki jesteś tutaj w Londynie. Jack uśmiechnął się – a jako że spodobałaś się mu, on na to idzie...to jest zadziwiające, bo znam Jaxa od lat i nigdy nie tracił czasu na takie "związki" – ostatnie słowo powiedział zmienionym głosem.


Savannah siedziała obok mnie na sofie w moim pokoju. Odłożyła swój laptop i czekała, aż ja odłożę czytaną książkę. Rozbawiona wykonałam jej nieme polecenie i spojrzałam na nią pytająco – tak? Westchnęła - Tak myślałam...zakupy! Musisz pokazać za oceanem brytyjski szyk i elegancję. Ucieszona poprawiła się na sofie i wpatrywała się w mnie w oczekiwaniu.
- Sama nie wiem...jakoś nie mam na to ochoty. Wzruszyłam ramionami rozczarowując ją kompletnie, co było dobrze ukazane w jej sarnich oczętach.
- Coś z tobą jest nie tak. Zawyrokowała krzyżując ręce na piersi. - Więcej paplałaś o Nowym Jorku dwa miesiące temu, niż teraz...kiedy autentycznie tam jedziesz!
Wstałam i odłożyłam książkę na półkę. Spojrzałam na Savannah, naturalnie oczekującą wyznania z głębi serca. - Tak nieraz jest. Oczekujesz czegoś, a gdy przychodzi co do czego...to już Cię to nie ekscytuje.
- My mówimy o Nowym Jorku, a nie randce czy wygranej talonu w centrum handlowym!
Na nowo usiadłam obok niej. Dałam za wygraną...opadły mi ramiona - Jaxon sprawia, że nie chcę zostawiać Londynu. Wyznałam porażona własnymi słowami. Gdzieś w głębi mnie tliła się ta teza, oczekująca mojego potwierdzenia...ale nie dopuszczałam tego do siebie, to było niemożliwe, a jednak.
Savannah milczała i był to znak, że i ją poraziły moje słowa. - Wow...Szepnęła po dłuższej chwili. 
- Tego się nie spodziewałam. Odparła patrząc na mnie zaskoczona. - Myślałam, że po prostu dobrze się z nim bawisz, ale to wszystko.
- To nic nie znaczy, jadę do Nowego Jorku, tak czy tak. Stwierdziłam z siłą i pewnością. W tym samym momencie wstałyśmy z Savannah z sofy. Jasnowłosa położyła dłonie na moich ramionach i skierowała wzrok na moją twarz - Nowy Jork to wszystko o czym kiedykolwiek marzyłaś!
- Wiem, dlatego tam pojadę i zostanę redaktorką w Nowym Jorku. Powiedziałam ze szczerym uśmiechem.


 To się naprawdę dzieje? Trzymałam w ręku bilet, stałam na lotnisku z bagażami, wpatrywałam się w tablicę odlotów: Londyn - Nowy Jork 11:00, i nadal nie mogłam uwierzyć, że to jest prawdziwe.
Savannah mocno mnie uścisnęła, aż zabrakło mi tchu.
- Będę tak bardzo tęsknić. Szepnęła ze łzami w oczach.
- Ja też. Uśmiechnęłam się sama bliska łez.
- A czy ja mogę liczyć na pożegnanie?
Odwróciłam się i zobaczyłam Jaxona, uśmiechnęłam się szerzej choć serce zakuło mnie straszliwie.
Chowając się w jego ramionach dałam upust swoim łzom. 
Jego twarz zdradzała wielkie przygnębienie, to sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej.
- Pożegnania są do dupy. Mruknęła śmiejąc się Savannah.
Posłałam jej ciepły uśmiech, a potem spojrzałam na Jaxona, nie odrywał ode mnie oczu i trzymał moją dłoń. Pohamowałam następne łzy i przeczuwając, że chwila moment załamie mi się głos odparłam: czas na mnie.
Pocałował mnie w usta i puścił moją dłoń. Savannah znów mnie przytuliła. Spojrzałam po raz ostatni na ich twarze, po czym odwróciłam się przyspieszyłam do odprawy ze łzami w oczach.
Będąc już na pokładzie samolotu schowałam twarz w dłoniach i korzystając z okazji, iż nikt nie siedzi obok mnie, rozpłakałam się, czując, że to wszystko to błąd i że za nic w świecie nie powinnam była zostawiać Jaxona. Ale było już za późno, samolot wzbił się w powietrze.

❃❃❃

Dziękuję za waszą uwagę i komentarze. Nie ma nic bardziej podbudowującego niż takie opinie. Co oczywiście nie oznacza, że podtrzymuję was przed konstruktywną krytyką! Mam nadzieję, że wasze wakacje mijają wam wspaniale i ciekawie. Nowy rozdział z Mel, już na dniach! Pozdrawiam.

xoxo


środa, 24 lipca 2013

Rozdział Pierwszy ⇢ "Jego ciepłe dłonie wplątały się w moje włosy..."


Londyn. Wrzesień.

Cholerny deszcz. Przemoczona wpadłam do starej kawiarni jak burza, która sądząc po ciemnym niebie dopiero nadchodziła. Usiadłam na drewnianym krześle, zbierając uwagę gości, prawdopodobnie swoją niemrawą miną.
- Autobus przejechał ci kota? – spytała siedząca na przeciwko mnie blondynka. Jej ciemne oczy mierzyły mnie, a usta powolnie formowały uśmiech.
- Nie mam kota. Mruknęłam lekko wzruszając przy tym ramieniem.
Savannah Silverstone, moja przyjaciółka i bratnia dusza, właścicielka żówia i żółtego roweru oraz kawalerki na obrzeży miasta, blondynka o rudych w słońcu włosach i oczach niczym bambi roześmiała się melodyjnie. - Wyglądasz i brzmisz okropnie. To mnie zadziwia bo dopiero co zawitałaś do miasta, które spełnia marzenia i serwuje najlepszą herbatę i to nie tylko dla Królowej!
Przechyliła głowę i spojrzała na mnie znacząco. - Wyrwałaś się z domu, dostałaś wymarzoną pracę...w czym problem? Ton w jej pytaniu zdradzał jej niecierpliwość dla odpowiedzi.
Westchnęłam. - Nienawidzę deszczu.
Savannah przymknęła oczy i z uśmiechem na ustach pokręciła głową. Zaśmiałam się i kiwnęłam do kelnerki.


Nie miałam nawet chwili dla siebie. Część mnie rwała się by wyjść, przejść się do parku, potańczyć w klubie, zjeść coś nieznanego dla mojego podniebienia w jednej z setek restauracji. Ale nie na tym miało polegać moje życie w Londynie. Liczyło się tylko jedno i była tym praca. Po skończeniu studiów nie mogłam liczyć na nic lepszego niż serwowanie kawy redaktorom w wydawnictwie, ale wierzyłam w siebie ponad wszystko i wiedziałam, że jeśli się nie poddam to mi się uda. Dostanę swoje własne biurko i stos pism i książek do korekty, a potem błysnę swoim sarkastycznym intelektem i moje opinie dadzą echo, będę od tego czasu miała swój własny wkład w kreowanie dzisiejszej kultury liteterackiej. Tak, będę decydować o tym jakie książki będzie publikować wydawnictwo. Jednak ta kontrola i poczucie nasycenia dla mojej kreatywności nie będzie główną nagrodą
Zamknęłam swojego laptopa i spojrzałam na małą półeczkę na ścianie przy biurku. W szklanej kuli widniała figura Statui Wolności w sztucznym śniegu. Wysunęłam brodę i czując ciepło na sercu, uśmiechnęłam się, tak zdobędę swoją nagrodę...zostanę redaktorką nowojorskiego wydawnictwa.


Kawalerka Savannah pośród niezliczonych wad, miała tą zaletę w postaci wielkiego pokoju głównego, który można było podzielić na dwa mniejsze. Do zalet można też było zaliczyć widok z pierwszego piętra na park. Moja współlokatorka nie spędziła jeszcze ani jednego ranka bez gapienia się z kubkiem kawy w stare i nieszczelne okno, by podglądać spieszących się do pracy ludzi lub tych spacerujących w alejach, wśród drzew. Mnie zawsze brakowało na to czasu z rana jak i chęci. Nie przepadałam za leniwym siedzeniem i powolnym sączeniem kawy. Jednak w tym momencie moja jedna, wolna dłoń nie miała się czym zająć. Druga trzymała przy uchu słuchawkę.
- Wszystko w porządku Tato? Spytałam marszcząc brwi i sycząc ledwo słyszalnie przez głośny płacz po drugiej strony.
- Tak, tak...Violet wyciągnęła małą z wanienki, wiesz jak ona uwielbia kąpiele. Wytłumaczył, a ja odetchnęłam z ulgą.
- To dobrze...Chwilowo zamilkłam i czując się niezręcznie odparłam: Jak w ogóle dajecie sobie radę?
Słysząc w słuchawce nic po za ciszą pożałowałam wnet tego pytania.
- Tak jak zawsze dajemy sobie radę. 
Jego głos zawierał w sobie tyle żalu, że aż przymknęłam oczy.
- Muszę kończyć. Uważaj na siebie Rose.
Po tym jak się rozłączył usiadłam na prawie, że rozpadającym się fotelu, który był starszy ode mnie. Podkuliłam kolana i otoczyłam je za długim i za luźnym swetrem. Oparłam o nie głowę i jak nigdy przez dłuższą chwilę przyglądałam się alejom parku zza oknem, ozłoconym przez spadające liście. 
Zostawiłam ich i uciekłam. Dobrze, że chociaż umiałam przyznać samej sobie prawdę, a nie okłamywałam siebie złudnymi nadziejami, że zrobiłam inaczej.
Myślałam o słodkiej twarzyczce z rumieńcami mojej siostrzenicy – rocznej Rachel, o tym jak wyciągała ku mnie swoje pulchne rączki i śmiała się w głos stapiając moje serce. Potem przywołałam marudzący głos mojej młodszej siostry – Violet i jej kłótnie z naszym Ojcem.
Zawsze byłam pomiędzy nimi, szukającymi rodzinnej więzi, a znajdującymi jedynie kolejne powody do kłótni i sporów. Tak Ojciec miał prawo być rozczarowany i zawiedziony swoją dziewiętnastoletnią córką pojawiającą się w jego drzwiach z wieścią, że jest w ciąży, ale po czasie nawet ona zasługiwała na zrozumienie i wsparcie. Uzyskała dach pod głowę dla siebie i swojej córeczki, ale postawa naszego Ojca zmuszała ją do wszczynania kłótni o nic i okłamywania nas, jakoby cierpiała na depresję poporodową. 
Oznajmiając im na uroczystości ukończenia studenckiego życia, o możliwości zdobycia stażu w Londynie, starałam się także im wmówić, że chcę to zrobić tylko ze względu na moją karierę zawodową. Jednak witana już w Londynie, przed starą kamienicą przy parku przez Savannah, szepnęłam jej do ucha: Uciekłam. Moja przyjaciółka czytając ze mnie jak z otwartej książki, starała się uciszyć moje wyrzuty sumienia, przypominając mi argumenty przemawiające na moją korzyść.
- Nigdy nie miałaś kontaktu i więzi z Violet. To byłaś ty, która zostawała w domu, gotowała i sprzątała, pamiętała o świętach waszego Ojca i jego wizytach u lekarza...kiedy Violet była bardziej zainteresowana swoim chłopakiem i klubami. To ty miałaś gorzej niż ona mimo że zawsze dawałaś z siebie więcej, to od ciebie Ojciec wymagał najwyższej średniej i posłał do pracy w wieku szesnastu lat, byś mogła opłacić benzynę i swoją kawę w kawiarni. 


Styczeń.

Lily miała już dość, rozlała na stolik w Barze całe piwo. Roześmiana zgarnęła swoje jasne loki i obserwowała jak z Savannah próbowałyśmy to wytrzeć serwetkami i własnymi chusteczkami. Dołączyli do nas Broody – chłopak Lily, przystojny szatyn o szarych oczach, jego siostra Ariana, wielbicielka farbowania włosów z fazą na różowe pasemka na czarnych pasmach i nasz przyjaciel Jack – umięśniony blondyn. 
- Savi wiesz, że Jack zna tego barmana? Ariana zagryzła wargę, kiwając głową na Bar.
Moja przyjaciółka rzuciła mokre serwetki i wyjrzała za mnie, potem spojrzała na Jacka. - I nic nam nie powiedziałeś? Była oburzona jeszcze bardziej rozbawieniem blondyna.
Marnując całą paczkę swoich chusteczek wytarłam do reszty piwo. 
- Nie trzeba było. Odparł nieznany mi męski głos. Podniosłam wzrok i zobaczyłam przystojnego barmana. Miał niebieskie oczy, włosy odcienia ciemnego blond, chłopięcy uśmiech i przyjemny dla ucha głos. - Kelnerka się tym zajmie. Dodał ze wspomnianym uśmiechem.
- Żaden problem. Wzruszyłam ramionami, odwzajemniając delikatny uśmiech z grzeczności.
- Ile trzeba Ci dać napiwku, by zobaczyć jak ty czyścisz ten stolik? Spytała Ariana.
Lily wybuchnęła śmiechem, Broody i Jack spojrzeli po sobie, zaś Savannah wysunęła się przede mną, wypychając na sam przód swój dekolt. Widząc zmieszanie na twarzy barmana, poczułam zawstydzenie za głupie zachowanie koleżanki.
- Jak mówiłem, to robota kelnerki. Obronił się. - Wracam do pracy. Dodał i teraz już bez zażenowania, a co jedynie rozbawiony pozycją Savannah wrócił do baru.
- I dlatego nie chcę was zabierać w żadne, publiczne miejsce. Rzucił z poirytowaniem Jack, spoglądając na Savannah i Arianę.
Przewróciłam oczami i dokończyłam swój jabłkowy sok. 


Stałam opierając się o ścianę w korytarzu, prowadzącym do gabinetu głównej redaktorki w naszym wydawnictwie, emerytowanej pisarki i mojej aktualnej szefowej, pani McKenzie Rey. Byłam tak bardzo zniecierpliwiona czekaniem, że nie mogłam ustać chociaż na moment. Zdenerwowana tupałam obcasem o panele, paznokciami o ścianę, wzdychałam i co rusz zerkałam na zegarek.
Drzwi się otworzyły i wyjrzała zza nich asystentka pani Rey - Kate.
- Primrose Conlee. Uśmiechnęła się ciepło – możesz wejść.
Odwzajemniłam uśmiech i z wysoko uniesioną głową ruszyłam przed siebie, powtarzając w myślach, że wierzę w siebie i dam radę.


- Czyli masz szansę na Nowy Jork czy nie? Spytała przez telefon Violet. Przeszłam przez swój pokój sprzątając wszechobecne książki i kierując się z nimi w jeden róg pokoju.
- Mam. Odparłam bez uśmiechu. - Tak jak trzy inne osoby.
- To ty tam pojedziesz. Zapewniła mnie.
Westchnęłam z uśmiechem. - Nie wiem...oni są w tym wydawnictwie od dwóch lat, a ja od pięciu miesięcy! Usiadłam na łóżku z żałością.
- Przestań! Powiedź mi teraz raz jeszcze...co ci powiedziała ta cała Rey?
Wyprostowałam się. - Że docenia mój trud i pracę, to że przychodzę do wydawnictwa pierwsza, a wychodzę ostatnia...że nigdy nie odmawiam brania papierzysk do domu, że się poświęcam.
- To dobrze, tak? Spytała głosem pełnym nadziei.
Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć, miałam takie złe przeczucia.
- Nie uda mi się Violet, ja to wiem. Mruknęłam. - I tak zaszłam daleko...po dwóch miesiącach serwowania kawy i ciastek pozwolili mi pomóc w korekcie, to był postęp...prawdopodobnie jedyny.
- Koniec żartów i przestań się już tak nad sobą użalać – burknęła. 
- Dzięki – syknęłam.
Zaśmiała się melodyjnie.
- Uda ci się. Odparła po chwili z pewnością, jakby posiadała tą wiedzę, wiarę we mnie i poczucie, że mi się to należy.


Posłuchałam Savannah jak i Violet, przestałam się zadręczać. Rzuciłam w kąt jeansy i założyłam sukienkę, pomalowałam usta czerwoną szminką i z uśmiechem wyszłam na miasto.
Wybrałyśmy rockowy Bar, w którym podobno kiedyś bawiły się największe ikony brytyjskiej muzyki. Od jakiegoś czasu Savannah uwielbiła sobie to miejsce. Widząc jej głodne spojrzenie w stronę barmana, szybko zrozumiałam dlaczego.
Jack rzucił w nią kapslem od piwa. - Zapomnij.
- Dlaczego? Oburzyła się.
- Nie jesteś w jego typie. Odpowiedział jej Broody z uśmiechem. 
Ariana wytrzeszczyła oczy na swojego brata. - On jest gejem?!
- Nie. Zaśmiał się Jack. - Ale to spoko gość.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego miałabym nie być w jego typie? Rozzłościła się Savannah.
Jack nachylił się nad stolikiem zmuszając nas do zbliżenia. - Niedawno wrócił z Afganistanu. 
- O matko najświętsza on jest żołnierzem?! Zapiszczała Ariana. - Chcę za niego wyjść!
Lily wróciła z Baru z piwami i drinkami. - Niby za kogo Ari?
- Za przystojnego barmana. Odpowiedziałam jej odbierając swój sok.
Jack pokręcił głową. - Miałem na myśli że to cichy i spokojny facet, który lubi książki i nie chodzi do klubów...jest praktycznie tak nudny jak Rose.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Woah. Burknęłam ukrywając uśmiech.
- Czekaj, czekaj...Savannah wyglądała na nieprzekonaną. - W takim razie dlaczego jest barmanem?
Jack ciężko westchnął. - W tym barze poznał swojego przyjaciela, z którym pojechał do Afganistanu.
- Tylko jeden wrócił. Dodał Broody.
Wszyscy zamilknęli.


- Odbierz to do cholery! Rozkazała mi Savannah. Stałam przy naszym stoliku z komórką w ręku. Było po dwudziestej drugiej, a dzwoniła do mnie asystentka McKenzie Rey...Boże dlaczego!?
- Do cholery Rose! Zasyczała Lily, zaś jej chłopak Broody odebrał mi telefon i włączył zieloną słuchawkę. Biegiem przytknęłam komórkę do ucha i wycofałam się w stronę toalet.
- Tak?
- Primrose wybacz, że dzwonię tak późno. Odezwała się Kate.
- Nie szkodzi, co się stało?
- McKenzie podjęła decyzję o tym kto jedzie jako świeża, brytyjska krew do Nowego Jorku.
Oparłam się o ścianę, by nie upaść, czułam że z wolna robi mi się słabo. Przestałam oddychać, prosząc w myślach by powiedziała, że to ja! Proszę, tak bardzo proszę!
- Przykro mi. Szepnęła Kate.
Westchnęłam tak dogłębnie zaskoczona, szybko poczułam gorycz i gorzki posmak rozczarowania.
- Choć to nie jest pewna informacja, bo Mckenzie nie powiedziała mi tego wprost...to sądzę, że wybierze Mary Calles.
- Aha..Wychrypiałam.
Po drugiej stronie też zaległa chwilowa cisza. - Pomyślałam, że lepiej jak się już dziś dowiesz.
- Tak, faktycznie to lepiej...dzięki. Rzuciłam i się wyłączyłam.


To nie był dobry pomysł, ale byłam teraz tak wściekła, że to prawdopodobnie jedyna rzecz, która mogłaby mi pomóc. Zaskoczenie i rozczarowanie już ustąpiły. Zignorowałam gotowych na pocieszenie mnie przyjaciół i stanęłam przy barze. - Co dla ciebie? Spytał przyszły mąż Ariany.
- Coś mocnego, naprawdę mocnego. 
- Daj jej "Smak Piekła". Odparł siedzący na wysokim stołku barowym, nieznany mi facet.
Barman spojrzał na niego karcąco. 
- Tak...chce ten "Smak Piekła". Odparłam i spojrzałam na niego nagląco.
- Może Martini? Albo Cosmopolitan? Spytał z nadzieją.
Zmarszczyłam brwi. - Nie. Chcę "Smak Piekła"!
- Słuchaj, od kiedy tu przychodzisz jedyne co zamawiasz to sok jabłkowy, więc wnioskuję, że nie pijesz...a ten drink nie jest dla ludzi ze słabą głową, lub tych co nie lubią pić.
- Fakt. Mruknął facet z drinkiem.
Oparłam dłonie o blat i na chwilę spuściłam głowę oddychając. Podniosłam ją i uśmiechnęłam się sztucznie. - Musisz dać mi tego drinka i to zaraz.
Po chwilowym proteście wymalowanym na jego twarzy wykonał moje polecenie. Postawił przede mną szklankę z trunkiem o kolorze whisky.
- To może być dobre. Uśmiechnął się facet z drinkiem.
W rytm "Moves like Jagger" uniosłam szklankę i przechyliłam ją. Barman i facet z drinkiem wpatrywali się we mnie w oczekiwaniu. Naturalnie chciałam przełknąć napój ale poczułam jak pali mnie język, wystraszona przetrzymałam drinka w ustach.
- Połknij szybko! Odparł barman.
Przełknęłam trunek z wypiekami na twarzy. - Co to do cholery jasnej było?! Wybuchnęłam.
- "Smak Piekła". Mruknął ledwo słyszalnie barman.

Oparłam łokcie o blat stolika obserwując jak moi przyjaciele, kolejny raz przeze mnie przegonieni bawią się na parkiecie.
- Mam dla ciebie sok.
Podniosłam wzrok na barmana i przewróciłam oczami.
- Nie jesteś w humorze, czy masz do mnie urazę za ten..."Smak Piekła"?
Parsknęłam i pokręciłam głową. 
- Mam na imię Jaxon i jestem przy barze jak być czegoś chciała. Uśmiechnął się i odszedł.
Zdziwiona zmarszczyłam brwi. - Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
- Bo odtrąciłaś swoich przyjaciół, a sądzę że potrzebujesz teraz kogoś.
- Czyli Jack Ci powiedział o mojej życiowej porażce? Żachnęłam się.
Jaxon usiadł na przeciwko mnie. - Wszystko przed tobą.
Pokręciłam głową. - To była moja jedyna szansa...jedyna.
- Trudno w to uwierzyć, bo z tego co słyszałem nie poddajesz się łatwo i kochasz pracować, bo to twoja pasja. Uśmiechnął się i puścił mi oczko.
- Chcesz poprawić mi nastrój? Spytałam zerkając na niego spod rzęs.
- Mogę spróbować. Odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się szeroko. - Świetnie! Poproszę "Smak Piekła"!
Jaxon pokręcił głową. - To jest...bardzo zły pomysł.
- Niby dlaczego? Syknęłam.
- Bo się upijesz i jako, że nie chcesz pomocy swoich przyjaciół to ja będę tym, który zostanie zmuszony odprowadzić Cię do domu i jestem pewien, że będziesz chciała się ze mną przespać.
Cofnęłam głowę mrużąc oczy i uśmiechnęłam się wrednie. - Lubisz marzyć?
- Każdy lubi. Odpowiedział wstając. Nim doszedł do baru odwrócił się i rzucił mi łobuzerski uśmiech. Woah...pomyślałam, ten facet autentycznie jest niezły.


Otulona szalem, chowając głowę w za dużej czapce, w grubym płaszczu i skórzanych rękawiczkach...nadal czułam, że zamarzam.
- Ty zwariowałaś. Zawyrokowałam, patrząc jak Savannah zakrada się za drzewami.
Od kwadransa byłam świadkiem całkowicie nowego oblicza durnoty mojej przyjaciółki.
- Chcę tylko wiedzieć, czy kogoś ma! Fuknęła.
- Nie wierzę...Jęknęłam i pokręciłam głową. - Nie wierzę, że śledzę z tobą Jaxona.
Savannah spojrzała na mnie czujnie i podeszła do mnie. - Jesteście na ty?
Pokiwałam głową. - Chyba tak...Mruknęłam i obojętnie wzruszyłam ramionami.
- Idzie! Zapiszczała i schowała się za drzewami. Miałam przeogromną ochotę wywlec ją zza tych drzew i przywalić swoją torebką i to porządnie. 
- Mogę spytać dlaczego mnie śledzisz? Spytał z lekkim uśmiechem.
Przewróciłam oczami i westchnęłam. - Widzisz...od kiedy wspomniałeś, że gdy się upiję to mogę chcieć się z tobą przespać...jakoś nie mogę przestać o tym myśleć.
- Uwielbiam twoje sarkastyczne poczucie humoru, jednak sam fakt że to powołałaś akurat teraz, znaczy, że przeszło ci to przez myśl. Celnie zauważył i przeszedł obok mnie uradowany i dumny.
Poruszona i zagniewana ruszyłam za nim z palcem wskazującym w górze. - O przepraszam bardzo... - Ależ nie ma za co! Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Pokręciłam głową i się zaśmiałam. - Ty też masz fajne poczucie humoru. Odparłam szczerze.
- I ja też myślałem o tym co powiedziałem...Spuścił wzrok z uśmiechem zdradzającym delikatne zmieszanie ale i zadowolenie, podrapał się po karku. -...o tobie pijanej i mnie odprowadzającym ciebie.
Uśmiechnęłam się samowolnie na sekundę i szybko spoważniałam. - A ja już myślałam, że jesteś inny. Wyrzuciłam mu z udawanym rozczarowaniem.
- Primrose! Primrose! Primrose!
Odwróciłam się i ujrzałam biegnącą przez zaśnieżony park Kate - asystentkę McKenzie Rey.
Zdyszana dołączyła do mnie z uśmiechem.
- Co się dzieje? Moja przerwa na lunch jeszcze trwa...czy muszę wrócić? Mruknęłam.
Dziewczyna pokręciła głową. - Nie o to chodzi. Ja byłam w błędzie...znaczy Rey wprowadziła mnie w błąd, wczoraj nie chodziło jej o Mary Callis...była rozdarta pomiędzy wami dwiema, ale twoja recenzja jej ulubionych pozycji książkowych naszego wydawnictwa z zeszłego roku tak ją poruszyła, że wybrała ciebie! 
Czułam że świat zaczyna wirować naokoło mnie. - O czym ty mówisz...? Wydukałam nie dopuszczając do siebie tej fali radości i euforii, jeszcze nie teraz.
- Jedziesz do Nowego Jorku. Powiedziała z szerokim uśmiechem.
- O Mój Boże...Wydukałam szukając oparcia, Jaxon podał mi dłoń. - To chyba świetna wiadomość, co nie? Ucieszył się i zdziwił moją reakcją.
- Jadę do Nowego Jorku. Powiedziałam ze łzami w oczach patrząc na niego.
Spojrzał mi w oczy. - Jedziesz.
Miałam ochotę skakać z radości i się rozpłakać, miałam też ochotę zrobić coś innego. Obrałam za cel spełnienie najsilniejszego z pragnień na tą chwilę i pocałowałam Jaxona prosto w usta.
Gdy jego ciepłe dłonie wplątały się w moje włosy, otworzyłam usta.

❃❃❃

I jesteśmy po rozdziale pierwszym. Czekam na wasze opinie, obawiam się krytyki, ale to chyba normalna rzecz? Chciałam, musiałam spróbować czegoś nowego...efekty są wyżej. Pisanie wiele dla mnie znaczy, mam przeogromną nadzieję, że polubicie historię Primrose, zwanej przez przyjaciół i rodzinę Rose!
Tymczasem chciałam skorzystać z waszej uwagi i zaprosić was tutaj, niesamowity ff o Elenie z TVD, jej relacji z Jenną i Alariciem, coś dla fanów deleny jak Elijaha. Nie czekajcie! 
XOXO